Rok temu na naszym rynku zadebiutowała nowa usługa od Google. Jej problemem jest to, że słyszeli o niej praktycznie tylko ludzie, którzy siedzą w grach i/lub IT. Oczywiście chodzi o Google Stadia. Ich usługa jest naprawdę rewolucyjna nawet jeśli w większości założeń jest kopią Game Pass od Microsoft-u.
Obie usługi są usługami subskrypcyjnymi (chociaż w Stadii gry możemy też kupować na własność, czyli jak na komputerze lub konsoli), które pozwalają nam grać w gry. Obie mają określoną bibliotekę gier a także usługi pozwalające na grę na różnych urządzeniach. Z tym, że tu podobieństwa zaczynają się kończyć.
Wiec co Google robi inaczej?
Po pierwsze nie musimy posiadać ani drogiego komputera do gier ani konsoli za 1300zł+ (od grudnia także można grać na urządzeniach mobilnych). W usłudze od Google potrzebujemy dowolnego komputera lub telewizora z ich urządzeniem Chromecast (lub sam telewizor z Android TV). Konieczny jest także pad (może być od PlayStation, Xbox-a choć jest też kontroler Stadia). Może być również telefon komórkowy (ale tu jedynie wybrane modele) lub tablet (ponownie wybrane modele) i stabilne łącze internetowe co najmniej 10Mb/s.
I tu zaczyna się prawdziwa magia…
Ponieważ to wszystko czego potrzebujemy. Gramy w chmurze. Nic nie instalujemy (poza samą aplikacją Stadii) nie ma żadnych aktualizacji gier. Wybieramy grę z abonamentu lub kupujemy z oferty i gramy. Od tak.
Więc czemu nadal wszyscy nie gramy na Stadii? Problemem jest Google i jego podejście. Gier w ofercie jest mało. A to nie o to przecież chodzi. Co prawda znajdziemy w ofercie Fifę 22 czy FarCry 6. Lecz brakuje innych dużych gier i jeśli to się nie zmieni to o usłudze nadal będzie cicho.